Drodzy Czytelnicy, dziś chciałbym Wam przedstawić bardzo popularną atrakcję turystyczną w okolicach San Pedro de Atacama – gejzery El Tatio. El Tatio (w języku Quechua oznacza piec) jest polem gejzerów położonych w wysokich Andach północnego Chile na wysokości 4.320 m. n.p.m. Są to najprawdopodobniej najwyżej położone gejzery na naszej planecie, w sumie jest ich 80, co z kolei czyni El Tatio największym polem gejzerów na południowej półkuli i trzecim co do wielkości na świecie. Wybuchy gorącej wody osiągają średnią wysokość ok. 75 centymetrów, przy czym najwyższa erupcja dochodzi do ok. 6 metrów.
Gejzery najlepiej podziwiać tuż przed świtem gdy różnica temperatur wody i powietrza powoduje intensywne powstawanie pary. Dojazd z San Pedro de Atacama zajmuje jakieś 2 godziny, więc trzeba było wstać o 4 rano. Dziwne to były wakacje bo praktycznie codziennie wstawaliśmy o takiej nieludzkiej porze. W nocy w San Pedro jest dość chłodno, natomiast przy samych gejzerach było początkowo ok. – 10 stopni Celsjusza, przemarzliśmy do szpiku kości. Na zdjęciu Gosia czeka przed naszym hotelem na przyjazd autobusu. Tak jak wspominałem wcześniej nie mieliśmy swojego auta tylko bazowaliśmy na wycieczkach wykupionych w lokalnych agencjach. Zawsze było przynajmniej pół godziny czekania w napięciu, że po nas nie przyjadą. Ostatecznie obyło się bez przykrych niespodzianek.
Na miejsce docieramy w samą porę, nie pamiętam w ogóle drogi bo spałem jak zabity.
Pierwsze w życiu spojrzenie na dość rzadkie zjawisko jakim są gejzery. Jest tylko 6 podobnych miejsc na świecie zlokalizowanych w często dość niedostępnych miejscach takich jak Kamczatka czy Alaska. Najbliższe nam gejzery są oczywiście na Islandii. Samo słowo gejzer zaczerpnięte zostało właśnie z języka islandzkiego (od słowa geysa), a matką/ojcem wszystkich gejzerów jest Geysir zwany Wielkim, który znajduje się niedaleko Reykjaviku.
Gejzery powstają w miejscach gdzie pod ziemią zalega magma i są niczym innym jak gotującą się wodą, która od czasu do czasu kipi.
Sprawdzam wysokość, faktycznie jest 4.300 m. n.p.m, bardzo mnie to cieszy bo łapiemy trochę aklimatyzacji przed wejściem na wulkan Lascar.
Trzeba uważać żeby się nie poparzyć. Minęliśmy kilka osób, które za bardzo zbliżyły się do gejzerów i były prowizorycznie opatrywane . Najbliższy szpital 3 godziny drogi w jedną stronę.
El Tatio to kolejny przykład surrealistycznych krajobrazów, z którymi mieliśmy do czynienia w północnym Chile.
Starałem się uchwycić jak największy wytrysk wody. Niestety takich efektów jak np. w Parku Yellowstone nie uświadczyliśmy. Słup wody osiągał maksymalnie kilka metrów.
Ale zimno !
Na obrzeżach otworów, przez które wydostaje się woda tętni życie. Różnego rodzaju mikroorganizmy znalazły sobie tutaj idealne środowisko do egzystencji.
Nadchodzi świt i oczekiwane ocieplenie. W drodze powrotnej w autobusie ciężko było wytrzymać z gorąca.
W przeszłości miały miejsce próby ujarzmienia gejzerów i pozyskania z nich energii geotermalnej ,co z kolei doprowadziło do niekontrolowanych i bardzo groźnych wyziewów gazów wulkanicznych. Ostatecznie zaprzestano eksploatacji.
Na śniadanie zjedliśmy liście koki. Rzeczywiście dają kopa 😉
Po śniadaniu decydujemy się na kąpiel w naturalnym basenie geotermalnym. Ciężko było się rozebrać do kąpielówek przy takiej temperaturze, a jeszcze ciężej wyjść mokrym z ciepłej wody 😉
W basenie duży ścisk przy gorącym źródle, woda miała dość zróżnicowaną temperaturę, a wszystkim było zimno. Z uwagi na wysoką zawartość minerałów, po kąpieli pachnieliśmy jak Muszynianka albo inna Kryniczanka.
Przy basenie są nawet szatnie.
W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o kilka ciekawych miejsc. Na zdjęciu rzeka Putana stanowiąca siedlisko rzadkich gatunków ptaków, które muszą sobie radzić z faktem, że rzeka praktycznie codziennie w nocy zamarza.
Odwiedzamy również andyjską wioskę o nazwie Machuca. W chwili obecnej mieszkańcy utrzymują się głównie z turystki, ale można sobie wyobrazić jak ciężko musiało się tutaj żyć w przeszłości. Kompletna izolacja. brak odpowiedniej ilości tlenu w powietrzu, jałowa ziemia, na przemian mrozy i upały, a jedyna nadzieja na przeżycie pokładana w hodowanych tutaj lamach.
Wnętrze zabytkowego kościoła.
Polecam zjeść oryginalne chilijskie empanadas. Pieróg z ciasta smażonego w oleju nadziewany różnego rodzaju farszem. Empanadas na zdjęciu było nadziewane tylko serem i było też zdecydowanie najlepszym jakie jadłem w Chile.
Jeszcze raz trafiamy na różowe flamingi.
Do San Pedro de Atacama wróciliśmy stosunkowo wcześnie, w związku z czym mieliśmy wolne popołudnie. Poszwędaliśmy się trochę po okolicy i udało nam się znaleźć trochę lokalnego kolorytu.
Obiad zjedliśmy w barze przy dworcu autobusowym. O wiele taniej niż w centrum San Pedro, a jedzenie jak u babci – zupa krupnik i drugie danie kotlet, surówka i frytki ;).
Po popołudniowej drzemce, wieczór spędzamy na oglądaniu gwiazd w jednym z tutejszych amatorskich obserwatoriów. Nie jest to nic nadzwyczajnego np. w Planetarium Śląskim myślę, że doznania mogą być nawet lepsze, natomiast nocne niebo widziane gołym okiem w nocy robi ogromne wrażenie. Widać doskonale Drogę Mleczną i obłoki Magellana – obce galaktyki możliwe do obserwacji jedynie na półkuli południowej.
Kolejnego dnia znowu wstaliśmy o 4:00 rano i wyruszyliśmy na podbój wulkanu Lascar o czym napiszę w kolejnym wpisie.
Pozdrawiam
Michał Nowak